Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/016

Ta strona została uwierzytelniona.

— A, naturalna rzecz! — zakończył nauczyciel, zwracając się do pana Borowicza z takim wyrazem twarzy, jakby pytał:
— No, a możeby tak kieliszeczek szpagaterji?
— Czemkolwiek Marcinek zostanie — mówiła nauczycielka coraz płynniej, brnąc po śniegu do sieni, a stamtąd wprowadzając gości do mieszkania, — czy to obywatelem ziemskim, czyli też kapłanem, czy sekretarzem gminnym, albo oficerem — zawsze powinien to mieć przedewszystkiem na uwadze, że ma być chlubą swej familji. Nie wiem, jaki o tej sprawie sąd mają państwo dobrodziejostwo, co się zaś mnie tyczy, to jest to moje święte przeświadczenie...
— Znowu tą chlubą... — ze znużeniem myślał kandydat na stanowisko tak podwyższone wśród całej familji. Ponieważ zaś przed chwilą wyraźnie słyszał, że może być oficerem, a jednocześnie patrzał w oczy matki, zamglone niewymowną miłością i łzami, opuściła go tedy naprężona uwaga, z jaką wsłuchiwał się w mowę nauczycielki, i począł z całą swobodą myśleć o błyszczących szlifach i dzwoniących ostrogach. Byłby nawet przysiągł w owej chwili, że ostrogi i szlify są ową nieznaną chlubą.
Pokoik, do którego wprowadzono przybyłych, miał niesłychanie małe wymiary i zastawiony był mnóstwem gratów. Jeden kąt zajmowało wielkie łóżko, drugi kąt piec kolosalnych rozmiarów, trzeci znowu łóżko; na środku stała kanapa i okrągły stolik z jesionowego drzewa, pokrajany, najwidoczniej kozikami i porysowany jakiemś narzędziem tępem a zębatem. Na ścianach wisiały tu i owdzie litografje, wyobraża-