Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/020

Ta strona została uwierzytelniona.

wet w małej książeczce ilości owych legumin, ale czuła na sobie wzrok chłopca, pomimo, że go nie widziała i miała oczy spuszczone. Przez serce jej ciągnęła prawie taka sama zawieja obłędnych uniesień. Kto wie nawet, czy nie absolutnie taka sama?... Kto wie, czy gwałt jego niecierpliwości nie szarpał jej tak samo i w tej samej minucie...
— Ale też pani jesteś nienasycona! — mówił pan Borowicz pół serjo do nauczycielki, gdy dopominała się to o ryby, to o włoszczyznę, to nareszcie o len, płótno zgrzebne i t.  d.
— Ij! — odrzekła z jadowitym uśmiechem pani Wiechowska — nienasycona, proszę pana dobrodzieja, to ja tam nie jestem. Czyż to jedno z drugiem wyniosą te drobiazgi tyle, cobyście państwo dobrodziejstwo musieli dać korepetytorowi u siebie na wsi? Taki korepetytor, proszę pana, dziś ledwo za trzydzieści rubli w miesiąc na wieś pojedzie, a chce mieć pokój osobny, wszelkie wygody, wszelkie przyjemności, usługę... młodą, konia pod wierzch, chce się zabawić kiedy niekiedy, chce świąt i wreszcie... co to mówić...
— Pani kochana wiesz — odrzekł szlachcic trochę szorstko — że dlatego do was dziecko oddaję, bo mię na korepetytora nie stać. Rzeczywiście, nie stać mię. Choćbym się nawet szarpnął i dał mu te jakieś trzysta rubli, to nie mam w domu kąta, gdziebym takiego guwernera ulokował. Pani kochana może i wiesz, może nie wiesz, że u nas nie codzień mięso na obiad, z obcym człowiekiem w domu trzebaby się było stawiać...
— Co to mówić, moja droga pani — rzekła pani