Borowiczowa — przecie pan Wiechowski przygotuje Marcinka do pierwszej klasy nie gorzej, a zapewne daleko lepiej, niż najlepszy korepetytor, a u pani będzie mu tak samo, jak u matki. On sam wie, że trzeba się uczyć, trzeba zębami i pazurami!... Mamusia kocha, mamusia bardzo kocha, ale to trudno, to trudno. On to zresztą wie, on pokaże, jaki to z niego chłopiec i czy to słuszne, co o nim mówił pan Miętowicz, że on tylko beczeć umie. On pokaże!
Istotnie w Marcinku niespokojne wybuchy uciszyły się i cała jego rozpacz niby na jakimś haku zawisła. Spojrzał mężnie w oczy matki, i dojrzawszy w kącikach tych oczu pod samemi powiekami dwie łzy, uśmiechnął się dziarsko.
— Widzi pani, widzi pani, oto mój syn, mój kochany syn! — mówiła teraz pani Borowiczowa, wypuszczając te łzy, uwięzione mocą woli pod powiekami.
Ojciec przyciągnął go do siebie i głaskał po czuprynie, nie mogąc słowa wymówić. Tymczasem noc zapadła. Wniesiono do pokoju lampę i pani nauczycielowa zaczęła nalewać herbatę. Około godziny siódmej Pan Borowicz wstał z za stołu. Jego lewy policzek drgał szybko, a usta uśmiechały się smutno.
— No, Helenko, na nas pora... — rzekł do żony.
— O, cóż znowu? — wyszepleniła nauczycielowa — cóż znowu? Przecie na Gawronki w kwandrans czasu sankami się prześliźnie...
— Tak, pani, ale teraz księżyca niema, zaspy duże, chłopak drogi nie zna, zresztą i na państwa czas.
Pani Borowiczowa ułożyła tłómoczek z bielizną Marcina obok łóżka, na którem malec miał sypiać,
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/021
Ta strona została uwierzytelniona.