Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/031

Ta strona została uwierzytelniona.

Marcinek schyla głowę, zatyka sobie usta i dusi się ze śmiechu, szepcząc:
— Co za pietuch? Pietuch!...
Nauczyciel budzi się, jakby ze snu, powtarza ze złością kilkakrotnie ten wyraz ku tajemnej uciesze całej klasy i znowu wpada w zadumę. Nareszcie Piątek skończył lekcję, siadł ciężko na ławce i zaczął wycierać spocone czoło.
Wiechowski otworzył dziennik i wyczytał nazwisko:
Warfołomiej Kapciuch.
Na środek izby wyszedł chłopak w nędznej sukmanczynie i ojcowskich, widocznie, butach, gdyż posuwał się tak zgrabnie, jakby miał nogi obute w dwie konewki. Mały Bartek Kapciuch, który w szkole awansował na jakiegoś Warfołomieja, rozłożył swój elementarz na brzeżku nauczycielskiego stolika, wziął w brudną rękę drewnianą skazówkę, wyczytał całe a, be, we, że, ze... chlipnął kilka razy nosem i poszedł na miejsce z taką uciechą, że nawet nie czuł pewno ciężaru swych niezmiernych butów. Powołany został jakiś znowu Wikientij, wyłożył nauczycielowi swoją umiejętność i znikł w tłumie.
Ta nauka trwała tak długo, że Marcinek o mało się nie zdrzemnął. Wodził sennemi oczyma po ścianach, z których tu i owdzie wapno płatami obleciało, rozpatrywał wiszące obok drzwi wizerunki nosorożców i strusiów, wreszcie trzy grube szlaki błota między drzwiami i pierwszą ławką... Było mu duszno w okropnem powietrzu izby i nudziło go stękanie dzieci, »wydających« przed nauczycielem alfabet rosyjski. Jednak