Nauczyciel odszedł już był daleko, mówił o czem innem, zapytywał o co innego, a Marcinek, przestępując z nogi na nogę i ściskając kolana, wysiłkiem gonił jakąś sfaję, która w poprzek drogi jego rozumowania uwaliła się, jak góra. Mózg jego nie był w stanie wykonywać dwu prac naraz, to też myślenie arytmetyczne musiało zejść na plan drugi, ustępując miejsca ciągłym zapytaniom o znaczenie wyrazów. Specjalny kunszt stanowiło dyktando rosyjskie. Pan Wiechowski codziennie Marcinkowi powtarzał, że uczeń, któryby na stronicy dyktanda zrobił trzy błędy, nie będzie przyjęty do klasy wstępnej. Kandydat do owej klasy zaprzysiągł sobie w duszy, że nie popełni trzech błędów na stronicy dyktanda. Usiłował nie robić ich wcale — z małym jednak skutkiem. Głowa mu od myślenia pękała, czy w danym wypadku należy pisać jat’, czy je, pamięć robiła ciężko i bezmyślnie, a ponieważ pedagog nie mógł wskazać dostatecznych zasad pisania bez poprzedniego wyłożenia gramatyki, więc biedny Marcin umieszczał na stronicy po trzydzieści i więcej monstrualnych błędów. Na pamięć uczył się gramatyki rosyjskiej i wierszy. Owo kucie wierszy miało miejsce zawsze przed południem.
Rzeczywiście największe postępy Marcinek zrobił w katechizmie ks. Putiatyckiego i w kaligrafji. Można go było przebudzić z twardego snu o północy i zapytać: — »Co za naukę stąd brać mamy, że Pan Bóg jest dobrym i sprawiedliwym sędzią?« — a odpowiedziałby był jednym tchem, bez namysłu i wahania: — »Stąd, że Pan Bóg jest sprawiedliwym sędzią, brać mamy tę naukę...« i t. d.
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/036
Ta strona została uwierzytelniona.