Machlejda. Przededrzwiami stała gromada bab, więc je rozsunął i zrobił miejsce dla dyrektora. Usadowił go w karecie, otulił mu nogi pledem, kłaniał się kilkanaście razy, następnie gdy kareta znikła na skręcie drogi, powrócił do siebie i wciąż trwał w złudzeniu, że śpi coraz mocniej. Z tego obłędu wyrwała go dopiero pani Marcjanna. Wpadła do izby, jak kula armatnia i, podrygując, rzuciła się mężowi na szyję.
— A to szelmowskie chłopstwo! A to nam usługę wyświadczyło! — krzyczała, zanosząc się od śmiechu.
— Jaką usługę, co ty pleciesz?
— To ty nic nie wiesz? Ano, przecie baby skargę na ciebie zaniosły.
— Jakie baby?
— Masz ci... jakie baby?
— Gulonka, Pulutowa, Piątkowa, stara Dulębina, Zalesiaczka, no, wszystkie baby...
— Gdzie, jak?
— Ano tak. Jak dyrektor przyjechał, zeszły się i czekały pode drzwiami całą wsią. Jak wyszedł z sieni, obstąpiły go, skłoniły się i Zalesiaczka wyleciała pierwsza z gębą...
— Czegóż ona chciała?
— No, stul gębę, to ci rozpowiem po kolei, jak i co było. Powiedziała tak... Ażem ścierpła, jak zaczęła mleć tym pyskiem! Powiedziała tak: Dopraszam się łaski, wielmożny naczelniku, nie chcemy tego nauczyciela, co tu siedzi u nas we wsi. On jej na to: — Nie chcecie tego nauczyciela, a to dlaczego? — Ona wtedy: Nie chcemy tego pana Wiechowskiego, bo źle uczy. — Jak to źle uczy? co wam się nie podoba? — Nam się, — ona powiada, — nic nie podoba, co ta on uczy.
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/052
Ta strona została uwierzytelniona.