Ij, co ta długo gadać, — wtrącza się zaraz stara Dulębina, — wielmożny naczelniku, nie chcemy tego nauczyciela, bo nam uczy dzieci jakichsi śpiewaniów po ruśku, na książce tylko tosamo po ruśku; cóż to za nauka taka? Dzieciska bez trzy zimy wałęsają się do tej ta szkoły i nie umie się żadne modlić na książce, a jak które umie, to się nie we szkole nauczyło, tylko jedno od drugiego, choć i na błoni za bydłem. Nie wstyd to? Katolickiego śpiewania to ich nie ponaucza tylko jakiesi ta... a nawet gębą nie można wymówić... I jak dzieci, — gadała, — zaczną we szkole śpiewać nabożnie, to ten nic, tylko się drze sam, a znowu mądrala Michcik za nim i nie dadzą dzieciskom Pana Boga pochwalić. Do czegóż to to podobne? A tu płać, dawaj na niego osypkę! — Dyrektor się spytał: Często też nauczyciel tak po rusku śpiewa z dziećmi? — Co dzień śpiewa! — wrzasnęły wszystkie razem. — To się przecie łatwo przekonać. Choćby i jego samego się spytać, przecie się nie może w żywe oczy zaprzeć! Nieraz to nawet ani jednemu na książce nie pokaże, tylko od samego rana wyśpiewują... — trajkotała Piątkowa. — Tak wy niedowolne panem Wiechowskim, — spytał się ich dyrektor, — dlatego, że on uczy po rusku? — A i mamy być »dowolne«! Dopraszamy się, wielmożny naczelniku, żeby go zabrać, a innego dać, coby po polsku uczył, a nie, to... nam ta szkoła niepotrzebna. Dzieciska się ta same nauczą, jak które chętliwe, i przypowiastki se przeróżne wyczytują z książek, a ten ogłupia do reszty i pokój. Albo mu zakazać tych śpiewów... — Dobrze, dobrze — rzekł dyrektor i poszedł tu do ciebie.
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/053
Ta strona została uwierzytelniona.