Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/064

Ta strona została uwierzytelniona.

którzy mieli jakieś »poprawki«, gdyż, nawet kopiąc się wzajemnie i wodząc za łby, nie wypuszczali z rąk łacińskich i greckich gramatyk. Marcinek oddalił się od matki i przypatrywał właśnie bójce dwu gimnazistów, gdy z podwórza nadbiegł trzeci w mundurze i niezwłocznie zaczepił małego Borowicza.
— Te, ryfa, kto ci sprawił takie majtasy?
— Mama... — szepnął Marcinek, cofając się do muru.
— Ma-ma? Nie pradziadek Pantaleon Zapinalski z Cielęcej Wólki?
— Nie... ja nie mam pradziadka Zapinalskiego... — rzekł zdumiony Borowicz.
— Nie masz? To gdzieś go podział? Gadaj!
— A co to kawaler chce od mego syna? — zapytała pani Borowiczowa, dotknięta trochę kpinami z jej syna.
Zamiast odpowiedzi gimnazista siadł po damsku na poręcz schodów, zjechał w mgnieniu oka aż na sam dół i znikł, jak senne marzenie, w mroku suteren, gdzie mieściły się drwalnie i składy szkolne.
Jednocześnie pan Pazur, drzemiący na stołeczku, dźwignął cokolwieczek jedną ze swych ogromnych powiek i chrapliwym głosem wrzasnął:
Wospreszcza się gadać po polski!
Dwaj uczniowie, którzy przed chwilą wyrywali sobie garściami włosy, posłyszawszy admonicję pana Pazura, jak na komendę, zgodnemi głosami zaintonowali pieśń.

»Pazur
Mazur
Obżarł się grochu!...«