dnej z brudniejszych ulic miasta. Z bramy w piętrowym froncie domostwa wchodziło się tam na mało co szersze od niej podwórze, wybrukowane takiemi bulwami kamiennemi, jakby ta robota wykonana została przez cyklopów, budowniczych Akryzjusza, dziada Perseuszowego. Stajnia, nakryta wielkim i dość dziurawym dachem, była przedłużeniem dziedzińca. Z obudwu stron odkrytego placyku znajdowały się dwa długie parterowe domy, w których mieściły się pokoje hotelowe. Wchodziło się do nich wprost z bruku, na którym znać było, że konie szlachciców, goszczących w murach hotelu Warszawskiego, nieraz bardzo długo czekać musiały na wyjazd swych władców. W rogu dziedzińczyka czerniały na odrapanym murze ogromne litery napisu: Nómerowy — a niżej widać było okno, do połowy schowane w ziemię. Tam właśnie mieszkał chudy i ponury Wincenty, istota, żyjąca z napiwków, składanych w jej dłoni, tytułem wynagrodzenia za usługi wszelkiego rodzaju, do jakich jej używał świat, goszczący w hotelu Warszawskim.
Pani Borowiczowa kazała Marcinowi powtarzać gramatykę rosyjską, a sama ułożyła się na kanapie, żeby odpocząć. Pragnęła choć chwileczką snu skrócić czas oczekiwania na rezultat swych zabiegów, ale nie udało się jej zmrużyć oka. Twarda poduszka hotelowa i wilgotna jej poszewka przejmowały ją wstrętem; co chwila rozlegał się łoskot straszliwy, gdy na dziedziniec wjeżdżała jakaś furmanka, a nadto z sąsiedniego numeru, dokąd prowadziły drzwi zamknięte na głucho i zatarasowane komodą, słychać było ciągłe hałasy i wrzaski.
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/068
Ta strona została uwierzytelniona.