— Do wstępnej, panie.
— Uu! Bardzo dużo kandydaty, całe sto ludzi, powiadają, na trzydzieści cztery miejsca. Czy dobrze przygotowany... — przepraszam, jak imię synka?
— Marcinek... — odrzekła pani Borowiczowa. — Pan się pyta, czy dobrze przygotowany? Zapewne że dobrze, ale czy zda... któż to może wiedzieć?...
— Dlaczego on nie może zdać, taki Marcinek! — zawołał kupiec. — On zda napewno, tylko od tego zdania do przyjęcia — to jeszcze cały loch. Niech pani obliczy: sto kilka, i może jeszcze więcej kandydaty, na trzydzieści cztery miejsca... to jest okropna cyfra. Oni... te Moskale, — dodał ciszej — oni chyba będą odrazu nasze biedne dzieci pytać z łaciny przy egzaminie do wstępnej klasy!... Dzisiaj prawie każdy przygotowany, wszystkie mówią po rusku, a oni wybierają tylko niektórych. To są ciężkie czasy, moja pani, dla oszwiate...
Wejrzenie Marcinka spotkało się ze wzrokiem matki i nie zaczerpnęło tam otuchy. Ten żyd zdał się nagle pani Borowiczowej złym zwiastunem. Miała chęć wyprosić go z numeru, kiedy on rzekł znowu:
— Mój brat dwa lata temu, jak oddawał synka, tak samo do wstępnej klasy, to on się doskonale urządził.
— Jakże on się urządził?
— On sobie pomyślał: Kto może najlepiej wiedzieć, jak trzeba odpowiadać, żeby zdać do pierwszej klasy? Oczywiście ten, co egzaminuje do pierwszej klasy. On sobie pomyślał dalej: Dlaczego ten, co egzaminuje do wstępnej klasy, nie ma nauczyć mojego
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/071
Ta strona została uwierzytelniona.