Matka Marcinka nie mówiła tym językiem, a bała się obrazić profesora, jeżeli zacznie mówić po polsku, to jęła też wykładać mu swą prośbę po francusku, z mozołem wymawiając zdania i zwroty dawno zapomniane.
Pan Majewski z wdziękiem usiadł na pobliskim fotelu, nastawiał mimowiednym ruchem swe ciemnoniebieskie binokle, otwierał przy tej czynności nieznacznie usta, ale nie zdawał się rozumieć, o co rzecz idzie.
Wkrótce też spytał po polsku, z przeciąganiem i akcentowaniem z ruska wyrazów, aczkolwiek dopiero przed dwoma laty został Rosjaninem, nigdy w Rosji nie był, i z granic gubernji klerykowskiej, zamieszkanej przez samych Polaków, ze znaczną domieszką żydowską, ani razu nie wyjechał:
— Otóż, chodzi tutaj o tego młodzieńca... tak li?...
— Tak, panie profesorze — mówiła teraz jednym tchem pani Borowiczowa, — pragnęłabym oddać go do klasy wstępnej. Uczył się na wsi, w szkole elementarnej. Czy jest przygotowany... tego właśnie osądzić nie jestem w stanie. Dlatego też śmiem prosie pana profesora, czyby nie zechciał przygotować go jeszcze nieco, zanim egzamin... Z pewnością kilka lekcyj, udzielonych przez takiego, jak pan profesor pedagoga, więcej go oświeci, niż pół roku nauki w szkole wiejskiej...
— No, cóż znowu? — zawołał pan Majewski, z satysfakcją kierownika klasy, wprawdzie tylko wstępnej, aleć zawsze w gimnazjum, który jeszcze, parę lat temu, był nauczycielem szkółki elementarnej w jakiejś Kiernozji.
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/078
Ta strona została uwierzytelniona.