tak posępnie i złowrogo, że dreszcz trwogi przejmował nietylko uczniów, ale i rodziców. Stos papierów, leżący przed inspektorem, służył mu za rodzaj listy przystępujących do egzaminu: były to prośby i dokumenty kandydatów. Papiery te w miarę, jak nauczyciel Majewski egzaminował malca inspektor odczytywał z uwagą i dawał swoją notę. Przesłuchiwanie trwało krótko: dwa, trzy zdania chłopiec czytał, później opowiadał, wygłaszał jakiś wiersz rosyjski, jeśli go umiał na pamięć, następnie rzucano mu pytanie z gramatyki i polecano wykonać rozbiór. Rozbiór i pytania, zadawane chłopcom znienacka, pospolite pytania konwersacyjne, ogłupiały większość niewielkich Polaczków.
Co chwilę jakiś »zerżnięty« wychodził na korytarz, gdzie go witała zrozpaczona, częstokroć zalana łzami twarz matki lub ojca. Malcy, którzy dali odpowiedzi zadawalniające, na rozkaz inspektora powracali na swe miejsca. Gdy tak przebrano kandydatów, setka ich z górą zredukowała się do ilości pięćdziesięciu paru. Wtedy pan Majewski rozsadził ich w ten sposób, że między jednym a drugim była znaczna przestrzeń ławy, i rozkazał pisać dyktando. Gdy odebrano zapisane kartki, miał miejsce drugi egzamin, bardziej szczegółowy i głównie zahaczający o pisownię. Indagował teraz sam inspektor, a pan Majewski powtarzał wszystko, co zwierzchnik jego wykonywał. Kiedy inspektor Sieldiew marszczył swe niskie czoło i mrużył oczy, — Pan Majewski przybierał minę surową, kiedy się natrząsał szyderczo z głupich mniemań małych »przywiślańców« na punkcie arkanów etymologji i syntaksy, — pan Majewski chichotał do rozpuku, kiedy
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/083
Ta strona została uwierzytelniona.