Obiedwie zresztą zaraz umilkły i przybrały zwyczajne wyrazy twarzy, ziejące kwaskowatym chłodem, jak dwie piwnice.
— Pewno, że powinszować, — rzekła głośno stara Przepiórzyca, — na takie facecje, jakie oni tam wyprawiają, te...
Tu schyliła się i szepnęła do ucha pani Borowiczowej:
— Te łajdaki!
Drzwi do sąsiedniego pokoju otwarły się i wszedł pan Karol Przepiórkowski.
Był to kawaler lat około czterdziestu, łysawy już, mizerny i, równie jak siostry, wiekuiście niekontent.
— A!... — rzekł całując rękę pani Borowiczowej.
Potem odsunął się w kąt i usiadł. Na twarzy jego malowała się prawdziwa radość, słyszał bowiem z sąsiedniego pokoju, że pani Borowiczowa sama przyprowadziła ucznia na jego stancję.
To go uwalniało od biegania po zajazdach, zaczepiania szlachciców, błagania profesorów. Żadna męczarnia nie może być przyrównana do tej, jaką znosił ten człowiek nieśmiały, małomówny, nie posiadający za grosz ani inicjatywy, ani sprytu, gdy mu przyszło kaptować rodziców, narzucać im się po faktorsku, zachwalać swoją stancję.
To też matka Marcina sprawiła mu ulgę głęboką, zwaliła jeden z kamieni, przygniatających jego plecy.
Stara nie porzuciła tematu, który właśnie jej przerwano:
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/092
Ta strona została uwierzytelniona.