u Siapsiowicza! — doradzała staruszka, zawsze w sposób uroczysty. Dziś jużby mógł spać tutaj...
— A nie, nie... Jeszcze dziś razem przenocujemy w hotelu, a jutro koło południa to się już wprowadzi.
— Zaraz pewno i tamci chłopcy zjadą, ale czy też wszyscy staną znowu u nas, Bogu Wszechmogącemu wiadomo... Od Soraczka jakoś żadnej wieści niema...
Długo jeszcze pani Borowiczowa roztrząsała ze »starą Przepiórzycą« różne drobne sprawy, tyczące się urządzenia Marcinka na stancji. Kiedy wyszły z izby uczniów i, wracając, mijały sień, w pokoju staruszki słychać było głośną rozmowę.
— Oho — już są radcy! — rzekła pani Przepiórkowska.
— Któż to tam jest? — spytała matka Marcina.
— A, to dawni znajomi: Somonowicz i Grzebicki. Co dzień tu dziadygi przyłażą do mnie na kawę. Z nieboszczykiem mężem znali się jeszcze przed rewolucją.
Otworzyła drzwi i, wprowadziwszy panią Borowiczową, przedstawiała jej emerytów.
Pierwszy z brzegu, starzec zgarbiony, siwy, z brodą krótko ostrzyżoną, która mu zarastała całe prawie policzki, ubrany w surdut długi do kolan, kiwnął przybyłej głową i kontynuował swoją przechadzkę po stancji.
Drugi, pan Grzebicki, był to jegomość malutki, ale ogromnie czupurny i elegancki. Skórę na czole, nosie, policzkach, na łysinie i szyi miał czerwonawą, koloru wypalonej cegły. Nad uszami zaczesywał w kierunku czoła dwie kępy białych włosów. Dokoła jego
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/095
Ta strona została uwierzytelniona.