wygolonej brody srebrzył się na czarnej chustce półksiężyc siwiuteńkiego zarostu.
Radca Grzebicki trzymał swą małą głowę sztywno, do czego przyczyniały się dwa kołnierzyki, obwiązane czarną chustką, z dużym węzłem pod brodą.
Radca Somonowicz żuł coś nieustannie i cmokał bezzębnemi ustami. Wlokąc swe pantofle, defilował z kąta w kąt i stękał. Naraz spostrzegł Marcinka, który lokował się właśnie za krzesłem matki — wstrzymał się i, przestając mlaskać, spytał:
— A to znowu co za jeden?
— No, cóż ma być za jeden! — zawołała opryskliwie »stara Przepiórzyca«, — syn pani Borowiczowej. Pochwaliłbyś go radca oto, bo zdał do szkół do wstępnej klasy...
— Co znowu? Ja? Chcesz jejmość, żebym ja chwalił takie postępowanie? Ja mam chwalić za to, że się najniepotrzebniej pcha dzieci do szkół... Paradne!
— Jakto... najniepotrzebniej, łaskawy panie? — wtrąciła pani Borowiczowa, dotknięta do żywego.
— Najniepotrzebniej, — zawyrokował stary radca i urwał rozmowę. Wyjął potem z papierowej torebki cukierek landryna i zaczął go ssać, przymykając oczy.
— Facecja! słowo uczciwości!... — zaśmiał się drugi radca.
— Znowu coś nowego wymyślił? — zapytała pani Przepiórkowska radcę Grzebickiego.
— Wcale nic nowego i nie wymyślił, jeśli jejmość chcesz wiedzieć... — rzekł Somonowicz. — Wszystko idzie do szkół, wszystko się pcha do fraka.
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/096
Ta strona została uwierzytelniona.