Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie mówię do waćpana jak do kancelisty, lecz jak do męża, do obywatela. Oto przyjąłem do domu i ukryłem przed motłochem wroga narodu, Mochnackiego. Czy wiesz, mówił mi książę, że ten nędznik szedł na czele żołnierzy, aby mię rozstrzelać. I patrzcie, jak Pan Bóg zmiażdżył jego zamiary: przed chwilą ten sam Mochnacki klęczał przede mną, przypędzony do mojego progu przez palec Boży. Weź waćpan do serca tę naukę i wszystkiemi siłami zwalczaj szatana, którego sługami są tacy Mochnaccy...«
— Kiedy bo radca wpadasz, u djabła, w przesadę! — wypaliła naraz »stara Przepiórzyca«. — Pewno, że tacy ludzie, kto ich tam zresztą wie... no juści pewno, że wy to lepiej rozumiecie ode mnie. Ale przecież są inni wrogowie u kaduka! Kiedy mój Ignacy...
— Taki Murawjew! — syknęła panna Konstancja.
— Zostaw-no waćpanna tę sprawę, zostaw... — rzekł pontyfikalnie Somonowicz. — Nie do ludzi ta sprawa należy i nie do ludzkiego sądu. Człowieka, którego nazwisko waćpanna wymówiłaś, Pan Bóg wziął w swoją rękę. Jeśli dusza ludzka jest nieśmiertelna, a niemasz waćpanna najmniejszego powodu wątpić o tej prawdzie, bo wszystko za nią przemawia, to dusza tego człowieka cierpi już męki takiego potępienia, jakich nie obejmie rozum śmiertelny, za te łzy, rozlane po ziemi, za tę krew niewinną, za krzywdy, wyrządzone nie dla mocy prawa, nie dla władzy miecza, ale dla samych krzywd i dla samego płaczu. Zresztą, ja nie chcę o tem mówić, ja nie chcę o tem myśleć za żadne skarby. Dajcie mi święty pokój! Nie chcę