Niski mur, tu i owdzie rozwalony, zarośnięty trawą i mchem, stanowił granicę podwórza. Za murem płynął kanał w obmurowanem niegdyś łożysku. Z czasem wiele kamieni wysunęło się, wpadło do wody i ugrzęzło w cuchnącym ile dna tej strugi, a bujne krzaki i błotne zielska obsiadły jej brzegi.
Dalej, za rowem, ciągnął się czyjś park, rosnący na błotnistym gruncie, zaniedbany tak dalece, że mógł przedstawiać małą puszczę, której nigdy stopa ludzka nie przebyła, i gdzie tylko ptaki mieszkają.
Z tej strony muru stała szopa i drwalnie, wybudowane w sposób nadzwyczaj lekkomyślny. Tuż przy szopie, pod samym murem, leżało kilka starych, opalonych i na pół zgniłych belek, o których istnieniu ani właściciel, ani żaden złodziej zapewne nie pamiętał. Pokrzywy i osty usiłowały do cna je zakryć.
Na tych balach, po otwarciu roku szkolnego, Marcinek przesiadywał całe odwieczerza, »wykuwając« swoje uroki. Wielkie drzewa zarośli, stare wierzby o niezliczonej ilości gałązek, wiszących nad ziemią, przypominały mu wieś, dom i matkę.
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.
V.