Uczył się pilnie, ze wzniosłą bezwzględnością, do której nie znalazło jeszcze dostępu ani zwątpienie, ani nieufność, ani żadne wyrachowanie, ani szacherka.
Z historji świętej, czyli »Zakonu Bożego«, tłoczył sobie w pamięć wszystko, — poczynając od nazwy danego rozdziału, aż do ostatniego w nim słowa. Siadał na belce, ujmował głowę w dłonie i powtarzał głośno »zadane« — aż do skutku, aż do takiego stopnia doskonałości, że mu zasychało w gardle i mąciło się w głowie. Inna rzecz była z arytmetyką i rosyjskim. W obudwu tych gałęziach nauk trzeba było odbywać urok z korepetytorem, który mówił i objaśniał po rosyjsku, równie jak pan Majewski w klasie.
Z tych wykładów Marcinek nie osiągał nietylko żadnego zrozumienia rzeczy, ale owszem głupiał coraz okropniej i męczył się coraz bardziej. Prawiono mu ciągle w domu i w szkole o liczbach z nieskończoną ilością zer, polecano wykonywać z temi wielkiemi liczbami jakieś manipulacje, a wykładano, jak to mówią, niby łopatą rzeczy tak łatwe i objaśniano to wszystko najlepiej, najpoprawniej, czysto i wzorowo stawiając akcenty, a tymczasem Marcinek truchlał, przychodząc do niejasnej refleksji, że nie rozumie, co do niego mówią.
Wszelkie czytanie lekcyj, zadanych z rosyjskiego, musiało się również odbywać w obecności korepetytora, z uwagi na doskonałość akcentów.
Właściwie tedy na belkach wyuczał się Marcinek »Zakonu Bożego«, gdyż czwarty przedmiot, język polski, nie nastręczał żadnych utrapień wskutek tego, że nic z tej dziedziny nie zadawano do uczenia się w domu.
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.