Korepetytor na stancji »Przepiórzycy«, pan Wiktor Alfons Pigwański, był uczniem klasy siódmej, a zarazem gimnazjalnym i poniekąd, dzięki nieobecności innego, miejskim, ogólno-klerykowskim poetą. Był to młodzieniec szczupły, mizerny, krostowaty, zawsze niedbale odziany i usiłujący zapuścić długie włosy, bez względu na surowe kary szkolne. Wypalał niezmierną ilość papierosów i wskutek tego zapewne przezywano go Pytią (dlaczego jednak zwano go także »żydówką« — trudno dociec). Pytia uczył się dobrze, nie tak wszakże, jakby się tego można było spodziewać po jego rzeczywistych zdolnościach.
— Pigwański... — mawiała do przyjaciółek »stara Przepiórzyca«, — to głowa otwarta, jak wielka stodoła, ale cóż pani poczniesz, kiedy mu akurat poezyjka w łeb wjechała, jak fura siana. Nic, tylko pani siedzi i smaruje wirsze!
Poeta częstokroć zaniedbywał się umyślnie, zapominał o rzeczach, kajetach, książkach, ażeby pozyskać przydomek roztargnionego, który mu niesłychanie przypadał do smaku. Bardzo często umyślnie zostawiał w domu kajet z zadaniami trygonometrycznemi, wypracowaniem rosyjskiem, czy łacińskiem, albo greckiem extemporale, — byleby tylko ujawniać roztargnienie poetyckie. Wiersze pisał prawie bez przerwy i w sposób piorunujący. We wszelkich zaś utworach, jakiekolwiek dźwigały nazwy i dewizy, za pomocą niezmiernej ilości rusycyzmów i przy współudziale sporej kolekcji błędów ortograficznych szczerze polskich, opłakiwał śmierć swoją, opiewał swój pogrzeb, albo malował pejzaż posępny ze swym grobem w głębi i księżycem
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.