a nawet umotywowanych pozorów słuszności udowadniali, że jest dardanelskim osłem.
Ale i ten nieszczęsny pierwszak, któremu nigdy zadania nie »wypadały«, ale zato słówka łacińskie nietylko wypadały, ale wylatywały jak wiatr z pamięci, — przy każdej sposobności starał się nękać Marcinka dowodzeniami, że, właściwie mówiąc, wstępniaki nie są jeszcze uczniami i, chociaż z łaski pozwala się im nosić mundur i czapkę z palmami, to jednak, każdy uczeń klasy już rzeczywistej, pierwszej, ma zupełne prawo pierwszemu lepszemu kapcanowi z wstępnej dać w zęby, kiedy mu się tylko żywnie spodoba.
Marcinek nie znał, rzecz naturalna, praw gimnazjalnych do tego stopnia, żeby mógł Szwarcowi kłam zadać ustnie, lub na piśmie, to też najczęściej odpierał podobne twierdzenia pięściami i obcasami.
Pomimo jednak nierówności sił i różnicy zapatrywań — między Szwarcem i Borowiczem istniał de facto pewien rodzaj naturalnej koalicji, która stanowiła jaką taką przeciwwagę względem przemożnej potęgi zjednoczonej Daleszowszczyzny oraz jej jawnych i skrytych zamachów.
Swoją drogą mały Borowicz czuł się na stancji samotnym, jak palec. Jego troski, okropne trwogi, wyrastające szczególniej na glebie arytmetyki, nikogo nie interesowały.
Jeżeli próbował kiedykolwiek zwierzyć się Szwarcowi ze swem niepojmowaniem zadanej lekcji, lub ze swym strachem, — Buła (taki przydomek Szwarc nosił), odpowiadał mu z wrzaskiem i pogardą, że tylko
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.