rzył długą liczbę, a gdy Gumowicz znowu napisał co innego, kazał mu iść na miejsce.
— Ty, Gumowicz, akurat tyle umiesz z arytmetyki, co pachciarska kobyła... — rzucił mu na pożegnanie.
Te dwa ostatnie wyrazy p. Majewski wygłosił w brzmieniu polskiem. Sprawiło to szalony efekt. Malcy wszczęli okropny krzyk radości.
— Pachciarska kobyła. Oho-ho... — Gumowicz — pachciarska kobyła!...
Gumowicz usiadł na miejscu i po swojemu zwiesił głowę. Gdy się wesołość ogólna z rozkazu nauczyciela uciszyła nieco, — spojrzał na Marcinka, bawiącego się nim również doskonale, i zapytał go nieśmiało, cichym szeptem:
— Co mi postawił?
Borowicz wysunął głowę i śledził uważnem okiem ruch dłoni nauczyciela. Dostrzegłszy znamienne pochylenie pióra, szepnął z okrucieństwem:
— Pałę!
Mały Gumowicz skurczył się dziwnie i tak został bez ruchu, zapatrzony w kajet z arytmetyką. Marcinek przyglądał mu się i pokazywał go sąsiadom. Po chwili, na długiej czarnej rzęsie »Pachciarskiej kobyły« ukazała się jedna wielka łza, sygnał bezdennej rozpaczy. Borowicz przestał się śmiać i ze zmarszczonem czołem wciąż patrzał na tę łzę błyszczącą. Pochłonęła ona jego uwagę, pamięć i jakby całą duszę. Pierwsze w życiu współczucie drgnęło w jego piersi.