drzwi... na dole... — powiedział ksiądz, kładąc ogromną dłoń swoją na klamce.
Właśnie potężnie brzmiała druga strofa hymnu:
»Wrogów zamiary złam,
Władco wspaniały,
Panuj na sławę nam...«
kiedy Marcinek spostrzegł, że ręka księdza Wargulskiego z klamki przeniosła się na ramię przybysza, inspektor rzucił się do drzwi i szarpnął księdza. Wtedy prefekt jednym ruchem drugiej ręki odwrócił inspektora i, trzymając go mocno prawicą za futrzany kołnierz, począł znosić tę dużą osobę ze schodów. Inspektor szarpał się i krzyczał donośnie, ale cały ten hałas ginął w huku organów.
Marcinek, uszczęśliwiony tak paradnem widowiskiem, wyszedł z kryjówki i, zatykając sobie usta rękami, żeby nie parsknąć śmiechem, szedł krok w krok za prefektem.
Gdy ksiądz Wargulski sprowadził inspektora na sam dół, — otworzył drzwi i silnie wypchnął go na korytarz. Inspektor uderzył się wyciągniętemi rękami o przeciwległą ścianę, potem stanął, poprawił na sobie futerko, namyślił się i ruszył na dół po schodach.
Tymczasem ksiądz, wyjrzawszy na korytarz i obaczywszy, że nikt tej sceny nie spostrzegł, zawrócił się, postawił wielki krok w ciemności i utknął na Marcinku. Z niepokojem otwarł zaraz drzwi i pociągnął malca do światła.
Borowicz zadarł głowę z rozpaczliwą odwagą, pewny, że teraz nic go już nie uratuje, że wypędzą go