z gimnazjum na cztery wiatry, albo mu zerzną skórę na kwaśne jabłko.
— Co tu robisz, błaźnie jeden? — zawołał prefekt.
— Nic nie robię, proszę księdza.
— Dlaczego nie siedzisz na chórze?
— Musiałem wyjść na dwór, proszę księdza... — zełgał na poczekaniu.
Ksiądz chrząknął, zakaszlał i spytał go cicho:
— Widziałeś?
— Widziałem! — rzekł Marcin z determinacją, choć nie wiedział, czy to dobrze, czy źle.
— Słuchaj-że ty ośle, jeżeli mi piśniesz jedno słowo o tem, coś tu widział, to ja ci sprawię! Będziesz gadał?
— Nie będę gadał, proszę księdza.
— Ani matce nie będziesz gadał?
— Ani matce nie będę gadał. Ja nie mam matki.
— Wszystko jedno! Ani ojcu?
— Ani ojcu.
— Ani żadnemu koledze, nikomu a nikomu?
— Ani żadnemu, ani nikomu.
— No, pamiętaj se, ośle zatracony!