Ten pierog znany był zdawna całemu miastu. Ilekroć profesor zjawiał się w paradnym stroju na ulicy Warszawskiej, szewc Kwiatkowski, którego warsztat znajdował się na rogu tegoż zaułku, stawał we drzwiach, wtykał ręce pod fartuch i, trzymając się za wpadniętą i wiecznie bolącą brzuszynę, raz na jakiś kwartał wybuchał szczerym i głośnym śmiechem.
Na rynku przekupki wnet sygnalizowały ukazanie się profesora w gali.
— Pani Jacentowa! — wołała zaraz spostrzegawcza Połóweczka, — spójrz no pani z łaski swojej! Przecie to, widzi mi się, profesor idzie w swoim kapelusiku.
— Tak ci, moja kochana pani, tak... — wołała Jacentowa, — on sam. Musi toto być ciężkie, choć i taki cudacki pieróg, bo jak to profesorzyna nadyma się, a dmucha, a chucha, jakby furę drzewa dźwigał na głowie.
Wszystkie te nieprzyjemności były niczem w porównaniu z wrzaskami powstającemi w gimnazjum.
Już zdaleka, gdy profesor Leim zbliżał się do szkoły, słyszał on wtedy wołania:
— Panowie! Uwaga! Stary Klej nadciąga w swojej kanapie na głowie i z bronią u boku...
Nie odwracał głowy, kiedy go ścigały głosy uczniów, pochowanych między sągami drzewa na podwórzu:
— Panie Klej, możebyśmy byli w stanie ulżyć cokolwieczek! Wzięlibyśmy pierożek widłami jeden z przodu, drugi z tyłu. Nawetbyś pan profesor nie czuł, że niesiesz tak wielki statek...
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.