nego gruntu łąki. Kiedy niekiedy któryś z kosiarzy zatrzymywał się, wydobywał osełkę z drewnianego kubła, przyczepionego z tyłu do paska i, obtarłszy kosę trawą, ostrzył ją zgrabnie. Wszyscy robotnicy byli tyłem zwróceni do ścieżki, po której szedł Marcinek, i nie dostrzegli go wcale. Dopiero, gdy ich pozdrowił głosem dosyć nieśmiałym, obejrzeli się i odpowiedzieli chórem:
— Na wieki... A dyć to paniczek Marcin...
Przez chwilę trwała uprzejma pogawędka o tem i o owem.
»Paniczek« przerwał ją wkrótce i oddalił się pod olszyny, a kosiarze zajęli się swoją pracą, z pod oka tylko obserwując tak niezwykłe zjawisko na łące gawronkowskiej.
Marcin tymczasem zabrał się do badania fuzji. Dla zamanifestowania poniekąd przed chłopami swej wyższości i dojrzewającego wieku, wykręcił z luf śrut i powysypywał proch, następnie z wielkim impetem i zbyteczną starannością nabił obie lufy, zdejmował kapiszony i zakładał nowe, zwolna odwodził i spuszczał kurki, celował i pompatycznie wieszał broń na ramieniu.
Gdy słońce wyszło z za gór i ukazał się dalszy obszar łąki, — nieprzeparta siła ciągnęła go ku oddaleniu. Śliczna dolina zdawała się otwierać przed nim ramiona swych wzgórz; pagórki okryte jałowcami, wabiły go ku sobie, a las daleki wzywał.
Sumienny dozorca posunął się o kilka kroków tylko, brzegiem rzeki, ażeby zobaczyć, czy też wszędzie trawa jest równie duża, jak w pierwszym zakręcie.
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.