dził na polowaniach o zakład ze szlachtą, że pięcioma strzałami zrzuci w locie pięć z rzędu jaskółek — i wygrywał. Gdyby go nie strzeżono, jak oka w głowie, wybiłby był co do jednego bekasy, kszyki, kuropatwy, przepiórki tak zupełnie, jak wyniszczył w lasach jarząbki. Dawniejszemi czasy znikał na całe miesiące, szedł lasami, wabił jarząbki i wybijał je co do sztuki. Pokazywał się dopiero w Klerykowie u znajomych kupców z workami ptactwa. Jeżeli gdziekolwiek zjawiła się para sarn wędrownych, już im Noga życia nie darował. Szedł za niemi póty, aż je zgładził ze świata. Nikt nie znał lepiej od niego wszelkiego rodzaju podkurzania borsuków i lisów, wykopywania z jam zajęcy, któreby się tam przed pościgiem ogarów schroniły i t. d., nikt wreszcie nie znał tak świata zwierząt, jak ten ich tępiciel. Był to chłop w latach, wysoki, chudy, z przymrużonemi oczyma i wiecznym, przyjemnym uśmiechem na wargach. Marcinek lubił go zawsze nad wyraz od wczesnego dzieciństwa. Noga umiał opowiadać przepyszne facecje z życia zwierzęcego, znał nietylko naturę lisią, zajęczą i t. d., ale nadto w całej okolicy umiał wskazać miejsce, gdzie należy stanąć, jeżeli się chce spotkać z »małym«.
— No, stary zbóju, — pytał pan Borowicz, spotkawszy Nogę na polu, — jużeś wszystko wybił co do joty? Jest tam gdzie jeszcze jaka zajęczyna żywa?
— Dużo niema, bo teraz to już wszyscy paprzą, ale się jeszcze trafi, Bogu dziękować. Na Józefowej górce jest ten stary zając, co go to pan zeszłego roku postrzelił w wątrobę. Stary już, zdrowia wielkiego nie
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.