ma, pod górę na ostre, jak to dawniej umiał, już teraz z ledwością idzie, ale ta jeszcze łazi. Na smugu było ich dwu. Jeden to nawet był kotek swarny, ale teraz już go jakoś nie widuję. Czyby go zaś kto uszkodził? A może się i przeląkł młodego pana, bo gdzież to tylośny hałas, jak w powstanie...
— A tobie w to graj! Teraz choćbyś dziesięć razy na dzień strzelił, to powiesz, że to młody z Gawronek tak proch psuje.
— E... czasem to pan wielmożny tak powie... — mówił z uśmiechem Noga, mrugając powiekami. — Gdzieżby zaś stary myśliwiec na początku lipca do kotka strzelił? Nie bolałoby mię to serce! Przecie i tę fuzyjczynę mi zabrał Wasilew...
— Ty mnie okłamuj! Ludzie na przednówku, a ty, chwalić Boga, jakoś nie mizerniejesz. To te smaczne młode zajączki tak widać człowiekowi na zdrowie idą.
— Widzicież-wy, moi ludzie... A i miałbym ja sumienie! Przecie ja tu mam koło dłoni taką dziureczkę. Jak mi się jeść zachce, to se tylko ssać pocznę godzinę czasu i — zgoda.
Noga nie chodził na roboty z bandosami, gdyż utrzymywał, że ma kość w ręce przestrzeloną i wskutek tego nie może się schylać. Wysyłał żonę i córkę, a sam siedział w domu i nic nie robił. Czasami łowił sobie raki w rzece, a wieczorem niktby go w chacie nie zastał.
Marcinek odwiedzał go codziennie i nieraz wyciągał do lasu, albo na pola. Noga szedł bez strzelby i opowiadał przeróżne historje. Gdy nadchodziło po-
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.