Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

na ziemi, dał mu ową maszynkę do wabienia i polecił w nią dmuchać. Młody Borowicz spełnił jego rozkaz i z łatwością wydobywał owe dwa głosy wabiące. Noga tymczasem odszedł, szepcąc mu na ucho:
— Niech panicz nie pyta nic, tylko ciągle gwiżdże, choćby najdłużej. Ony to przyjdą napewno, jużem ich słyszał.
Wskazał ręką kierunek i znikł w zaroślach.
Marcinek z całym pietyzmem i zapałem oddał się wabieniu. Gwizdał godzinę, dwie, trzy, cztery, nie uczuwając wcale znużenia. Raz mu się wydało, że niezmiernie daleko słyszy dźwięk, zupełnie podobny do głosu wabika i wtedy dmuchał ze zdwojonym entuzjazmem. Dopiero, gdy po lesie rozszedł się cień odwieczerza, — począł tracić nadzieję. Szczęki mu ścierpły od nieustannego ich wytężania, więc odpoczywał przez chwilę. Już jednak wkrótce znowu się zabrał do dzieła i wabił aż do zmierzchu. Czerwony blask zachodu przedarł się do głębiny lasu. Była cisza naokół. Marcinek wstał, gdyż utracił był już wszelką nadzieję. Miał zamiar odnaleźć Szymona i wracać. Zaledwie jednak uszedł kilkanaście kroków, usłyszał jakiś głos zupełnie odmienny. Było to zarazem i mocne pogwizdywanie i coś w rodzaju bełkotu. Marcinek chwycił broń oburącz i krok za krokiem szedł w kierunku tego głosu, pewny, że nareszcie zobaczy głuszca. Dziwny głos rozlegał się ciągle tuż za najbliższemi krzewami. Zachowując śmiertelną ciszę, Marcinek obszedł jedną grubą sosnę, drugą i wyjrzał za owe sośniaki. Zamiast głuszca ujrzał tam Nogę, rozwalo-