— Wijo-a-ocha... Wijo-a-ocha!...
Od chwili, gdy Jędrek siadł na wozie, nie spuszczał z niego oczu i nawet okrzyku swego zapomniał. Gdy się już napatrzył do woli, rzekł:
— A skądże to pan?
— Taki ja pan, jak i wy, gospodarzu... — powiedział Radek.
Chłop zamilkł i znowu się przyglądał. Dopiero po upływie długiej chwili mruknął sceptycznie:
— Niby, jak ja?
— E, wiecie co, pójdę ja lepiej... — rzekł nagle uczeń. — Szkapy wasze nie najbogatsze, ledwo idą, a mnie pilno. Oddajcież mi te dwadzieścia groszy...
— Dwadzieścia groszy? Niby one, co mi je pan dał?
— A no jakież?
— Ij, gdzież jabym ta piéniądze panu oddawał... — rzekł chłop, wywijając batem i patrząc na ogony swych szkapiąt.
— A no i jakże, przeciem nie siedział na waszym wozie pacierza...
— A cóż mi ta z tego? Jechać to jechać, a gdzież jabym ta pieniądze oddawał...
— Dajcież te pieniądze, żeby między nami nie było znowu czego!...
— Między nami niby?
— No!
— Wijo-a-ocha!... — rzekł chłopowina z takim spokojem, jakby Radka wcale przy nim nie było.
Łzy zakręciły się w oczach wędrującego chłopca. Źle mu si wiodło w tej drodze. Nie rzekł już słowa
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.