wprost niewiarygodną, huk go oszołamiał, a ulice wydłużały się w oczach jego do nieskończoności. W rynku szlachcic rzucił furmanowi krótki rozkaz:
— Na Targowszczyznę!
Bryczka skierowała się w boczne, brudne i cuchnące uliczki, zjechała z bruku na szosę, wysadzoną ogromnemi drzewami i, pośród lichych domków przedmieścia, stanęła u bramy okazalszego budynku, który przypominał obszerny i zapadający się w ziemię dwór wiejski. Szlachcic wysiadł z bryczki i rzekł do Radka:
— Złaź kawaler i chodź za mną!
Chłopiec zeskoczył z kozła i machinalnie noga za nogą szedł w ślady rozkazodawcy. Ziemianin wstąpił po schodkach z bulw kamiennych do krzywej i nieczystej sionki, otworzył drzwi na lewo i sam ruszył dalej, a Jędrkowi gestem kazał pozostać. W kuchni krzątały się dwie służące: gruba kucharka w chustce związanej na kształt bocianiego gniazda i młoda dziewczyna z gołą głową. Obiedwie ukradkiem spoglądały na przybysza, który nieruchomo stał obok dużego komina. Wieczór zapadał i złoty blask zorzy płynął do izby przez brudne i zestarzałe szybki. Radek mimowoli spojrzał ku oknu i w głębi swych myśli, nie wiedząc prawie o tem, co się z nim dzieje, szukał istoty swojej, zatraconej wśród nawału wypadków, niosących go w pędzie. Był cały okryty kurzem, strudzony podróżą i pragnący. Niedaleko stała beczka z wodą, a na jej brzeżku blaszane półkwarcie, ale bał się ruszyć z miejsca. Za sąsiedniemi drzwiami słychać było głośną rozmowę, rubaszny śmiech męski i kobiece okrzyki. Młoda pokojówka zaczęł nastawiać samowar, stara
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.