— A ja nazywam się Płoniewicz — rzekł ojcie małego ucznia.
Przyjezdny nie wyjawił Radkowi swego nazwiska. Zacierał w czasie tej rozmowy ręce, chodząc szybko po izbie, a od czasu do czasu rzucał krótkie, niezdecydowane frazesy:
— Historja, jak mi Bóg miły... Awantura hiszpańsko-arabska!
— Zanim co nastąpi, możesz pan nocować u mnie... — mówił pan Płoniewicz. — Maryśka, wyporządź mi tam do czysta kancelarję i ułóż siennik z pościelą na szezlongu, — rzucił, zwróciwszy oblicze w stronę kuchni.
Jędrek stał przy drzwiach, oszołomiony wszystkiem tak dalece, że prawie nie widział osób, znajdujących się w mieszkaniu. Obok niego przesunęła się kilkakroć pokojówka z talerzami, chodził to tu, to owdzie sam gospodarz, skakał jakiś mały piesek. Twarze obecnych widział, jak gdyby zasłonięte mgłą, czy nikłemi smugami dymu. Gdy nakryto do stołu i wniesiono półmisek z mięsiwem, p. Płoniewicz trochę szorstkim tonem wezwał Radka do zajęcia miejsca przy końcu stołu. Chłopiec nieznacznym ruchem odpiął tornister, złożył go na ziemi i usiadł. Dostał mu się kotlecik maleńki, ale przedziwnie smaczny po tak długiej wędrówce. Skończywszy kolacją, gospodarstwo z kuzynem i dziećmi przeszli do sąsiedniego salonu, a Jędrek, poprzedzony przez młodą służącą, udał się do swego locum. Z kuchni brudne i srodze wykrzywione drzwi prowadziły do wąskiej izby z jednem okienkiem. Ściana wprost drzwi zbita była z desek
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.