obielonych wapnem, między któremi widniały szerokie szpary. Stała tam kanapa tak zdezelowana, jakby ją dopiero co przyniesiono z szafotu, gdzie z niej oprawca darł pasy. Pod oknem znajdował się stolik, przy nim krzesełko. W rogu nudziła się szafka pleciona, a wszystkie jej półki zawalone były książkami najrozmaitszych formatów.
Służąca przyniosła zaraz siennik, szczodrze słomą wypchany, poduszkę, prześcieradło i lichą kołderkę, usłała prędko na szeslongu wysokie łoże i oddaliła się, zostawiając, niby wspomnienie po sobie, cokolwieczek zakopconą lampę. Radek, gdy wyszła, oparł się pięściami na stoliku, wlepił oczy w płomień i popadł w głęboką zadumę. Wszystkie zdarzenia tego dnia tonęły w grubej nocy. Myśli chłopca przesuwały się od wypadku do wypadku, od sceny do sceny, od osoby do osoby, niby wzrok, badający kształty wśród ciemności zupełnej, gdy się wyjdzie ze światła i przywyka do mroku. Idąc poomacku tą drogą uciążliwą, Jędrek trafiał na spotkanie ze szlachcicem i znowu cofał się wstecz aż do chwili mijającej. Serce jego ściskała udręczająca ciekawość, skierowana w stronę dnia następnego, który owej chwili stał dlań gdzieś w przestrzeni, niemal jak osoba złowroga i bezlitośna, ale tę ciekawość tłumił i odtrącał, wciąż rozpatrując ubiegłe wypadki.
Nareszcie znużenie ogromne i twarda senność wyrwały go z obrębu dociekań. Spojrzał wokoło i, zatrzymawszy wzrok na czystem posłaniu, westchnął z głębi piersi. Ściągnął buty z uczuciem niewymownej ulgi, zgasił lampę i rozciągnął się na posłaniu. Była
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.