dobrą duszą, rysował mu nie wiedzieć jakie kule ziemskie, tłumaczył po polsku rosyjskie nazwy i formy — wszystko daremnie. Po całodziennych trudach malec wyuczał się tych martwych wiadomości i odchodził na spoczynek, zbity niemi, jak rózgą. Wieczorem odbywała się nauka łaciny. Ponieważ Władzio nie grzeszył pamięcią, więc Radek zmuszony był słówka i przekłady łacińskie wykuwać z nim na spółkę dotąd, aż je niejako wchłostał w mózg uśpiony. Siedząc przy stole, zawalonym książkami i kajetami, korepetytor i uczeń oddawali się zbawczej czynności mordowania rozumu. Radek, kiwając się miarowo, pytał jednostajnym głosem:
— Słowik?
— Luscinia.
— Śpiewa?
— Cantat.
— W nocy?
— Noctu.
— Noctu?
Władzio wytrzeszczał oczy i zaczynał uśmiechać się drwiąco.
— Co znaczy noctu?
Milczenie, długie, niezmierne milczenie.
I znowu:
— Słowik?
— Luscinia.
— Śpiewa?
— Cantat.
— W nocy?
— Noctu.
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.