tyki i fizyki uczono się tak forsownie że Borowicz dla łatwiejszego rozumienia buckle’izmu w klasie szóstej wykuł cały kurs trygonometrji, podawany do wiadomości w klasie siódmej. Każdą książkę, (jak przypadkiem zabłąkany obszerniejszy podręcznik fizyki, kurs chemji, matematyki wyższej etc.), wogóle co tylko zjawiło się na horyzoncie, czytano na wyścigi, a materjał tą drogą zdobyty, niezwłocznie wnoszono do dysput wieczornych. Kurs gimnazjalny wszystkie wykładane przedmioty służyły jedynie za pewien rodzaj miazgi do rozpraw.
Borowicz był poniekąd specjalistą od ateizmu. Prześcigałw tym kierunku ostrożnego »Balfegora« i bystrego w domyśle »Spinozę«. Raptowne zdruzgotanie ustalonych wierzeń wprowadziło ośmnastoletniego szóstoklasistę do całkowicie nowego świata. Znalazł się jak gdyby wśród obszarów dzikiego, nietkniętego uprawą gruntu, po którym chodził w samotności i zdumieniu, Wszystko tam było całkiem obce, wszystko musiał sobie sam tłumaczyć, każdy przedmiot spotykany ze wszech stron rozpatrywać, każdą myśl najpospolitszą roztrząsać i ważyć, jako zjawisko absolutnie nowe. A »książka« dostarczała tyle myśli zdumiewających! Okazywała ona, że historja, wykładana w gimnazjum, to niedołężnie ułożony spis zdarzeń, »że matematyka«, to alfabet tej umiejętności; wyliczała z imienia cały spis nauk nieznanych, ukazywała ich perspektywę bez końca, ciągnęła młode umysły skróś lądów i mórz, między najciekawsze zjawiska, poprzez wydarzenia żywego i zmarłego świata, — i siała ziarno zuchwałego szturmu do niebios.
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/249
Ta strona została uwierzytelniona.