— A więc nie przyznajecie się? Dobrze. Goldbaum, czy upoważniłeś pan Waleckiego?
Prymus wolniutko dźwignął się z miejsca i, zgięty, stanął w ławce, patrząc w ziemię.
— No i cóż, należałeś do buntu?
— Ja dziś nie rozmawiałem w klasie... Mnie dziś bardzo głowa boli.
— Tu trzeba dać odpowiedź kategoryczną! — przerwał mu dyrektor.
— Ja jestem starozakonny... — rzekł cicho Goldbaum.
Inspektor wodził oczyma po klasie i zatrzymał je na swym ulubieńcu.
— Borowicz! czy byłeś pan w zmowie z Waleckim, czy dawałeś mu jakie zlecenia?
Marcin wstał ze swej ławy i milczał, śmiało patrząc w oczy dyrektora.
— Więc jakże?
— Ja nie mogłem do wystąpienia namawiać kolegi Waleckiego, gdyż uważam za bardzo użyteczne te »dopełnienia«, które nam właśnie czytał profesor Kostriulew. Był to krytyczny rzut oka na machinacje Jezuitów w upadającej i upadłej Polsce. Mnie się zdaje, że my wszyscy z przyjemnością słuchaliśmy uwag nadprogramowych i muszę wyznać, że Walecki protestował tylko we własnem swojem imieniu.
Uczniowie z natężoną ciekawością chwytali słowa odpowiedzi Borowicza, gdyż wyprowadzały ich one z ciężkiego kłopotu. Wszyscy doznali tego wrażenia, że Marcin, zwalając winę całą na barki Waleckiego, niszczy podejrzenie o bunt, a, co ważniejsza, samemu
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.