się w szczególny sposób i lewa powieka dygotała. Gdy »Figę«, wwalono we drzwi izby, zwanej »zapasową«, pani Walecka zwróciła się szybko ku wyjściu. Szła przy samej ścianie i coś mamrotała do siebie... Wkrótce przyszedł do klasy Rutecki, skazany na długą kozę, z wieścią, że mały, za zgodą matki, a wzamian za wypędzenie z »wilczym biletem« — dostanie rózgi...
W połowie następnej lekcji, którą odbywał wiecznie spokojny matematyk, drzwi się uchyliły i pan Majewski wpuścił do sali Waleckiego. Nieszczęsny buntownik miał twarz nabiegłą krwią, że wydała się prawie czarną. Dolna warga była wysunięta, jak u matki, białe zęby dolnej szczęki nakrywały wargę górną, oczy cofnęły się i skryły pod boleśnie zsuniętemi brwiami. Szedł do swego miejsca zwolna, jakby omackiem. Gdy je miał już zająć, w przeciągu jednego momentu wejrzał na Borowicza. Marcin wtedy zadrżał, było to bowiem spojrzenie straszliwe.