Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.

chodnika istniały głębokie wądoły, wybrane w ziemi niewiadomo w jakim celu. Kiedy dżdżysty październik napełnił je wodą, miały one wszelkie pozory pułapek, zastawionych przez właściciela Starego Browaru w celu chwytania żywcem lokatorów, którzy nieuiszczone komorne trwonili w knajpach i cukierniach, a późną i ciemną nocą wracali do gniazd rodzinnych. Mieszkania, ceglanym równoległobokiem otaczające podwórzec, miały wyraz wcale nieweselszy od więzienia Mazas. Okna w nich były małe, drzwi nieforemne, sienie jak pieczary, pogrążone w wiekuistym mroku, schody śliskie i brudne. Nawprost bramy głównej wysuwał się z głębi dziedzińca gmach fundamentalny, a raczej ściana jego, bardzo wysoka i naga. Tu i owdzie tkwiły w niej okna, znacznie później wmurowane. Stary tynk muru, obleczony niegdyś w zewnętrzną farbę, poobrywał się, spadł na ziemię i leżał tam, zwolna unicestwiany przez deszcze. Wątpliwa, żółtawo-różowa barwa miejsc jeszcze trwających zamokła i wynikały tam przeróżne mapy, zygzaki, dziwaczne kształty i wieczne symbole. Przypominały one rozmaite zjawiska tego padołu, jakby dla stwierdzenia myśli Schellinga, że natura, zdążając ku wiekuistej refleksji zawsze wraca do raz już utworzonych, a gdzieindziej tkwiących postaci bytu.
W tej oficynie mieszkali na piąterku rodzice Marjana Gontali, ósmoklasisty, jednego z kolegów Borowicza. Ojciec »Mańka« był nieznacznym urzędnikiem Izby skarbowej. Mieszkanie Gontalów składało się z trzech małych, wilgotnych izdebek i kuchni. Mieściły się tam dzieci, jakaś ciotka Matylda z ogromnemi kuframi, staruszka, babka. Maniek z dwoma braćmi, uczęszczają-