Hugo, Balzaca i t. d., wreszcie dosyć utworów literatury »miejscowej«.
Radek przełknął to wszystko naprzód sam w ciągu trzechletniej samotności, a gdy się zaznajomił z Zygierem i ośmioklasistami, nosił rzecz po rzeczy na zebrania. Każda przyniesiona książka była nowością, do której rzucano się z takiem zaciekawieniem, z jakiem dziś czyta się telegraficzne wiadomości w ostatnim dzienniku o najświeższych zdarzeniach w świecie politycznym. A więc cóż mówi ten Dante w swem »Piekle«? Co opisuje Szekspir w »Królu Lirze«? Cóż to jest ten »Faust«? W rozmowach zestawiono książki przeczytane i równano utwory w sposób nieraz bardzo zabawny. Częstokroć wprost od »Jerozolimy Wyzwolonej« przechodzono do Eugenjusza Sue, albo do jakiej autorki wielkobrytańskiej, której nazwiska tłumacz polski wcale nie kładł w tytule dzieła, jakby dla uchronienia szanownej lady od kompromitacji wobec publiki »Kraju Przywiślańskiego«, i znowu z płomiennym zapałem sądzono wyprowadzone postacie, charaktery i sytuacje. Do każdego płodu myśli ludzkiej banda tych młodzików przychodziła z natręctwem i bezwzględnością, roztrząsała go nieraz z prostactwem, a najczęściej z zachwytem, który już drugi raz w życiu się nie powtarza.
Gdy Borowicz przeczytał »Dziady«, nie był w stanie z nikim mówić. Uciekł do najbliższego lasu i błąkał się tam, pożerany przez nieopisane wzruszenie. W zachwycie jego tkwiło coś bolesnego, jakieś przypomnienie mętne i zamglone a przecie żywe, niby ciągle w uchu dzwoniący płacz nie wiedzieć czyj, nie wiedzieć kiedy słyszany, a może niesłyszany nigdy, tylko razem
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/275
Ta strona została uwierzytelniona.