stawień« i wyliczeń; tu na spółkę uczono się czytać wiersze Horacego, tłumaczyć je i rozpatrywać, objaśniać Demostenesa, dochodzić, jakim sposobem należy skandować chóry w »Antygonie« i t. d.
Na zebrania niedzielne przychodzili również i wolnopróżniacy, choć wypracowania pisane polskie budziły w nich abominację bynajmiej nie mniejszą, jak dawniej uprażnienia rosyjskie. Zarówno tamto, jak to, było poza klasą, a więc było zbyteczne. Nie można jednak twierdzić, żeby wolno-próżniactwo nie uległo jakiemu takiemu wpływowi zreformowanych »literatów«, wciąż naprzód idących. Owszem, stara gwardja wlokła się śladem Zygiera, Waleckiego, Borowicza, Gontali, — tylko, żeby nie marnować zbyt wiele drogiego czasu, rznęła po cichu w karty. Były nawet z tej paczki formalne petycje do zarządu, ażeby ćwiczenia świąteczne połączyć z tanim, a również urzędowym »preferkiem« w myśl zasady — »omne tulit punctum, qui miscuit utile dulci«, ale obłąkani, jak mówiono »literaci« sprzeciwili się kategorycznie i nigdy górka nie splamiła się szulerstwem.
Raz jeden tylko pozwolono sobie tam na »bibę«. Przy końcu trzeciego kwartału, na początku kwietnia, jeden z kolegów, syn kupca, posiadającego najobszerniejszą i najstarszą w mieście piwnicę win, zawiadomił Mańka, że przyniesie wieczorem butelkę maślacza, wycyganioną od matki, ze specjalnej, familijnej piwniczki. Gontala rozesłał wici z oznaczeniem początku zebrania na godzinę dziewiątą. Borowicz załatwiał dnia tego swe korepetycje nieco dłużej i dopiero przed dziesiątą wybrał się w stronę górki. Minąwszy chałupiny żydowskie, gdyż tamtędy szła »wieczorna« droga ze względu na
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/277
Ta strona została uwierzytelniona.