to, że bramy posesji już o tej godzinie na głucho zamykano, miał skoczyć w uliczkę, gdy wtem w kręgu światła, padającym od jedynej w tych okolicach latarni, spostrzegł wysoką personę w cylindrze i długim paltocie z bobrowym kołnierzem.
— Majewski — wyszeptał Borowicz, gorączkowo usiłując przyprowadzić do porządku spłoszone myśli i znaleźć niezwłoczny środek ratunku dla siebie i kolegów. Zanim cokolwiek przedsięwziąć zdołał, instynktownym ruchem wsunął się między sągi drzewa, ogromnemi kupami leżące na pustym placu przy samem wejściu w błotnistą uliczkę, skurczył się, przykucnął i nie spuszczał oka z ciemnej sylwetki, ruszającej się w mroku.
Majewski zbliżył się do zaułka, przez czas pewien stał tam, widocznie orjentując się w sytuacji, a następnie puścił się w dół, ku rzeczce. Kalosze jego chlupały w grząskich, lepkich, dopiero co rozmokłych bryłach wiecznego bajora; laska, którą macał w ciemności drogę, stukała o kamienie tu i owdzie leżące. Gdy już stanął nad brzegiem kanału, Borowicz wyszedł ze swej kryjówki i z odległości mniej więcej trzydziestu kroków śledził jego ruchy. Majewski stanął przy kładce i prawdopodobnie patrzał w szybki Gontali błyszczące na wysokości, gdyż jego cylinder, widzialny w nikłym odblasku, padającym z tego okna, pochylony był znacznie ku tyłowi. Borowicz zadarł także głowę i z niepokojem badał, czy z tego miejsca szpieg nie dojrzy głów zebranych kolegów. Ani twarzy jednak, ani sylwetek nawet widać nie było. Czasami tylko na szybach przesuwał się powiększony cień jakiejś osoby. Znienacka błysnęło światełko: to pan Majewski rozniecił zapałkę i, trzymając
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/278
Ta strona została uwierzytelniona.