kiem. Śnieżynki, lekkie, jak puch, płynęły w powietrzu i krążyły dokoła tej głowy, ubranej w barankową czapkę. Jedne z nich siadały potajemnie na promieniach jasnych włosów, wymykających się z pod czapki, inne obcesowo pędziły do ust różowych i za tę śmiałość świętokradzką konały w gorącym oddechu, jeszcze inne, czepiając się brwi i długich rzęs, zaglądały w smutne oczy. Borowicz raz tylko w nie spojrzał i wnet zleciało na niego jakby wśród widnego dnia wypadające zaćmienie słońca. Te duże, lazurowe źrenice, co udzielały nawet białkom nikłej półbarwy błękitu, wcieliły się w jego duszę...
»Biruta« nie bywała nigdzie, u żadnej z koleżanek, gdyż wszystek czas wolny pochłaniała jej praca domowa i korepetycje z siostrami. To też Borowicz nie mógł się z nią zapoznać, chociaż dokładał w tym celu starań forsownych niemało. Czasami widywał ją na ulicy, gdy szła ku domowi, albo do gimnazjum w towarzystwie młodych »Stogówek«. Wtedy przez krótkie chwile radości mógł na jawie uwielbiać jej twarz przecudną i podziwiać oczy, w których mieszkała wieczysta chłodna troska. Pewnego razu otrzymał z rąk jednej fertycznej siódmoklasistki sztambuch do wpisania wiersza pamiątkowego. Niedbale przerzucał kartki tego albumu, z ironją odczytując drewniane sentymenty gimnazistek, gdy w tem rzucił mu się w oczy wierszyk, pisany ręką panny Stogowskiej. Borowicz zerwał się na równe nogi i drżącemi ustami czytał tę strofkę:
»Ach, kiedyż wykujem, strudzeni oracze,
Lemiesze z pałaszy skrwawionych?