w swe miejsce niby drzewo próchniejące. Z sąsiedniego pokoju wysunął się młody Przepiórkowski, łysy już, jak kolano, przywitał się z Marcinem i siadł w drugim kąciku. Stara Przepiórzyca, zarządziwszy, jakie imbryki mają być przystawione, wróciła do pokoju i rzekła:
— O nas to już wiesz pewno, Marcinek?
— Cóż ja mam wiedzieć?
— No, jakto? Że nam stancję zamknęli?
— Pierwsze słyszę!
— Tak, tak! Kriestoobriadnikow wezwał mię do siebie przed dwoma tygodniami i zapowiedział, żebym sobie kosztów oszczędziła, bo on nam stancji trzymać nie da, niby katoliczkom. Od tego, podał, będą specjalne moskiewki, a następnie jakieś tam internaty.
— Czy podobna? — rzekł Marcin, szczerze zmartwiony.
— Już my nawet sprzedali, co się dało: stoły, krzesła, lampy. Szukamy mniejszego lokalu, bo pocóż nam taka buda?
Staruszka otarła łzę bezwiednym ruchem, jakby spędzała muchę.
— Internaty... przednia to jest myśl... — rzekł Somonowicz. — Środek do zaprowadzenia wzorowej karności, należytego rygoru, ale...
— I moskwicyzmu... — rzekł Marcin.
— Co mówisz, filozofie? Moskwicyzmu? Jaki już rezon, a co, a co? — wołał, spoglądając kolejno na panią Przepiórkowską, na jej syna i córkę.
— Ależ tak, moskwicyzmu... — mówił Borowicz
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/304
Ta strona została uwierzytelniona.