Jeżeli się przypatrzeć tym czasom, wmyśleć się, wgryźć w tamte obyczaje... Zobaczyć ich tutaj wśród puszczy szumiącej, na łowach dzikich, jak owe knieje, wśród uczt, podczas hulatyk niesłychanych...
Przepraszam... Właśnie kolega Zabrzeziński...
A... Kolega Zabrzeziński... Proszę, proszę...
Porębiany — przepyszna, olbrzymia, kazimierzowska skorupa! Na dziesięć mil, wokoło widać ją, jak na dłoni. Każde dziecko z najodleglejszych wsi wskazuje paluszkiem na wyniosłą górę i ten dziwaczny poszczerbiony, groźny szczyt i mówi: oto są Porębiany. To siedlisko nietoperzy, sów i jaszczurek...
Doskonale powiedziane: siedlisko nietoperzy, sów i jaszczurek... To właśnie!
Widok z narożnej, kwadratowej baszty nie da się z niczem porównać! Cały kraj pod nogami, lasy, rzeki, miasteczka, wsie... Zdaje się, że, jeśli wzrok natężyć, toby się Warszawę zobaczyło...
A czyż pani spoglądała kiedy na kraj ze szczytu tej wieży?