inwazyi nauczycielskiej darowałam jednemu z profesorów, głównemu inicyatorowi inwazyi oświatowców na naszą okolicę, naszą poczciwą ruinę, zamek Porębiany.
Zamek? Ruinę? Porębiany? Pani — zamek? Po cóż to u Boga Ojca?!
Właśnie tam będą się odbywały wykłady.
Wykłady? W tej ruderze na jałowcowej górze?
Rudera, której jestem właścicielem, zamieni się na wspaniały gmach szkolny, gdy ją się wyrestauruje.
Wyrestauruje się zamek na górze? — Jezu miłosierny!
Panie! W dzisiejszych czasach, gdy taki brak pomieszczenia, trzymać w ruinie podobne mury, potężne ściany, których najstraszliwsze orkany zgryźć nie mogły, najdłuższe zimy rozwalić, — te miliardy cegieł marnować, trzymać pustką ogromne wieże, sklepienia, sienie. To zbrodnia. Mówże, kolego Zabrzeziński!
Mówiłem już tutaj, że to zadziwiająca budowla. Czy państwo pamiętacie bok od strony jeziorka? Tę istną skałę, wkopaną w górę? Gdyby tak dziś sprobować