Jakem wracał z zamkowej góry zawołał na mnie z okna biura pocztowego urzędnik poczty. Powiedział mi, jakiej to wagi telegram do pana przyszedł. Spiesz się pan.
Powiedziałem już, że nie pojadę.
Panie! Przecie to minister przyjeżdża! Zastanów się!
Nie pojadę. Pan jedź po niego. Pan, tutejszy gospodarz.
Ja? (z wahaniem) A no — dobrze. Ja mogę pojechać. Powiedziałbym, że w zastępstwie pana profesora, który zaniemógł.
Powiedz pan, że jesteś delegowany przez nas wszystkich, profesorów. Wszystkich profesorów, uważasz pan? Jedź pan, bo mógłbyś, czego Boże broń! spóźnić się. Jedź-że pan!
Dobrze. To ja jadę. Ale możeby rzeczywiście pan profesor...
Ja tu mam lekcyę... Mam tu rozmówić się z duszami moich uczniów, które mię słuchają w tych ławach. No, jedź pan! A przed wyjazdem powiedz pan swej żonie, pani Dorocie, że tutaj na nią czekam.