Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/015

Ta strona została skorygowana.

doprawdy, jak filozof przenikliwy i głęboki. Jednakże nie była to chwila odpowiednia do gawędki. Przybysz pożądał snu.
Pokój był od ulicy, niemal narożny. Oto ta sama spokojna i cicha prowincya paryska, te same czarne, monotonne, wielopiętrowe pudła dzielnicy starej, jak świat, które już do końca świata tak tutaj będą systematycznie rentować. Dwa okna, zaopatrzone u dołu w żelazne balustrady, dawały widzieć całą ulicę. Na ten właśnie szczegół zwracała uwagę gospodyni, wizytując miłego gościa...
Sen nie przychodził. Drzemanie, przerywane przez jedną wciąż żądzę, przez myśl o poczcie, — huk w uszach po tak długiej drodze... Przelotne spostrzeżenie, że deszcz nacichł cokolwiek, — pchnęło z łóżka. Nienaski umył się, przebrał, przebrał starannie, w najniewinniejszej myśli, bez żadnego zamiaru, poprostu, jak człowiek, który przyjechał do miasta i wychodzi między ludzi. Starym „samowarem“ Mont-Rouge — Gare de l’Est, który dziś już powiększył grono inwalidów i przeszedł do dziedziny historycznych wspomnień, — jechał aż do ulicy Etienne Marcel. Idąc później co tchu zabłoconym chodnikiem, nie zupełnie był panem swych uczuć. Raz wraz, bez przyczyny zaglądał w poprzeczne ulice i świdrował oczyma grupy przechodniów. W miejscach wolnych od tłumu biegł cwałem. Cóż miał począć ze sobą? Nie mógł panować nad wzruszeniami, pobudkami, impulsami. Nie mógł utrzymać na smyczy niegodnych trwóg i nikczemnych kurczów, spazmów i samowolnych biegów serca. Minął pośpiesznie wej-