Właśnie dał się słyszeć odległy a potężny hałas giełdy. Wychodząc z ulicy poprzecznej na plac giełdowy, Nienaski przypomniał sobie, poco przyjechał do Paryża. Przecie nie po to, żeby bezradnie i bezmyślnie rozpaczać w jego ulicach... Przypomniał sobie — i jedną myślą, niby dokładną, stałą, wypróbowaną miarą zgruntował swój głęboki zamysł. Pomacał ręką lewy bok, gdzie w wewnętrznej kieszeni kamizelki, starannie agrafką zapiętej, pielęgnował dziesięć tysięcy franków, — logarytm miliardera. Zawrócił na lewo i po szerokich, mokrych stopniach wyniośle wkroczył między korynckie słupy gmachu giełdy. Próżnia w głębi piersi, wyrwanie duchowego jestestwa, jama, na której dnie skowyczy ohydny ból, — i cóż z tego? Trzeba jakiegoś fizycznego ucisku, jak się zaciska palcami rozdarcie tętnicy. Niema innego ratunku! Wstępując na schody, przybijał w sobie, usiłował zawalić wyrwę duszy wrzaskiem giełdziarzy. Był to na razie środek dobry, lekarstwo pomyślne.
W przedsionku, pośród filarów działała już na dobre kulisa, zawodowi spekulanci, faktorowie prądów skrytych, intryg podziemnych, agenci prywatni, udający zwyżkowców dla ukrycia istotnej gry na zniżkę. Większość ich stała na ławach i fundamentach słupów, wykrzykując w niebogłosy swe apport’y. Nienaski w tej minucie nie miał usposobienia do zgłębiania treści obrotów. Przysłuchiwał się biegowi gry i przyglądał twarzom, gdyż to sprawiało mu ulgę. Na podwyższeniu stał młody żyd, przez którego grdykę przelatywało istne szczekanie nazwy waloru.
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/019
Ta strona została przepisana.