Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/020

Ta strona została przepisana.

Wśród natłoczonych grup wałęsał się starzec z wolem na szyi, który zdawał się łkać wciąż jakimś dźwiękiem, zrozumiałym jedynie w tem stadzie. Wbiegali wciąż nowi przybysze, tłoczyli się dokoła starych kolumn, nasłuchując, z okiem wlepionem w krzykaczy. W myśl ustaw giełdy paryskiej, która pozwala wchodzić do wnętrza bez żadnej opłaty, Ryszard wkroczył do sali. I tam już wrzało. Dookoła parkietu tłoczył się tak zbity i zwarty ścisk mężczyzn, że przybywający zzewnątrz nie byli w stanie dosięgnąć ręką balustrady dla oddania swych zleceń pośrednikom urzędowym, pracującym w centralnej corbeille. Tłumy kombinatorów, zwartych w grupy, zaciekle dyskutujących, samotnych i ruchliwie czynnych napełniały galerye, otaczały filary i płynęły tam i sam w chargoczących zespołach w głębi sal. Pewien stary wyga z bokobrodami, w cylindrze na tyle głowy uchodził z miejsca na miejsce przed ścigającą go zgrają, istny odyniec w opresyi kundysów i ogarów. Wśród tłumu przesunęła się zmurszała figura starego Ogrodyńca. Szedł z uśmiechem pogodnym, jakby na poobiedniej przechadzce, witając uprzejmem skinieniem głowy tę lub ową personę. Ryszard unikał zetknięcia się z tym dziadygą, aczkolwiek zanotował sobie w myśli, że teraz należy wejść z nim w stosunki giełdowe. Raz wraz wbiegali woźni z telegrafu ze stosami depesz, które natychmiast znikały. Każde takie wessanie nowej fali wiadomości podniecało wrzawę, czyniło ją intensywną, namiętną, rozpasaną aż do szału. Nienaski, potrącany i wymijany przez tych ludzi opętanych od jednej myśli, o twarzach