zdrętwiałych, oczach szalonych, albo zimnych i zbójeckich, jak u rekina, czy krokodyla, — słaniał się wpoprzek i wzdłuż, pełen rozdwojonego, jakby dwumózgowego zamyślenia. Stanął przy jednym z filarów, oparł się oń plecami — i kombinował. W tej chwili był zaiste na giełdzie i to na giełdzie swojego życia. Wśród piekielnego wrzasku graczów, który pod sklepieniami sal przeradzał się w jednostajne, jednotonne, chóralne brzmienie skomlenia, — przepływała myśl o stracie. Głośniejszą była ta myśl, niż ów ryk szalonych rządców świata. Nadaremnie, nadaremnie przedsiębrać wysiłki! Nic jej nie mogło uciszyć... Była to bowiem treść wszystkiego. Ślepe cierpienie od przeszycia ciosu, naga klęska, na którą nikt już nie poradzi... Nie przyjdzie znikąd ulga i żadną miarą nie ustanie długość bólu! Tylko śmierć mogłaby go przeciąć i zniszczyć. Lecz człowiek nie umiera wówczas, gdy chce. Właśnie musi żyć, przetrwać całą długość cierpienia, zmierzyć sobą całą jego szerokość. Ryszard myślał spokojnie, jaka w tem jest nędza haniebna, że nie można przełamać jej wysiłkiem, rzutem świadomego gwałtu woli. Chciał wejść już w sferę giełdziarstwa, stać się już tym szachrajem, który z zaparciem się siebie będzie tu gromadził niegodziwy kapitał do walki o nakreślone cele. Chciał już dziś otrząsnąć się i zaczął próbować sił tu albo tam, na los szczęścia, zrobić eksperyment, kupować wartości zgoła nieznane, nie mając olbrzymich sum na uiszczenie ceny kupna, bez zamiaru nabycia ich naprawdę i w rzeczywistości. Jutro będzie sprzedawał walory, których w chwili aktu
Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/021
Ta strona została przepisana.