pustem niż tamten hades umarłych. Arya spadła w serce słuchacza, w przepaść i ego męczarni i jego własnym stała się głosem:
Che faro senza Euridice?
Dove andró senza il mio ben?
Euridice! Euridice!
Rispondi! Rispondi!
Oh, Dio!
Io son pure il tuo fedele...
Potem jeszcze ten ton przezroczysty, poprzez który widać materyalną postać straty, głos o bezwzględnej wymowie dokonanego nieszczęścia:
„Ah, non m’avanza piu soccorso, piu speranza, nè dal mondo, nè dal cielo!
Che faro senza Euridice?“
Każde z tych słów było własne, jedyne, zawierające wszystko.
Nie melodya, lecz istota sprawy. Nieprzemierzoność klęski leżała w krótkich tonach...
W tym czasie Ryszard Nienaski stał się okrutny i wewnętrznie wyzwolony z wszelkiej miękkości wzruszenia. Był niewątpliwie sobą, porządnym człowiekiem, lecz jakże blizko stał od najbezwzględniejszej decyzyi! Wzrok jego stał się nieprzyjazny, rznący, ostry i migotliwy. Gdy dostrzegł ludzi szczęśliwych, zakochanych, nachylonych ku sobie, jakże umiał cenić widok ich miłości! Pewnego dnia z okna swej izby zobaczył parę szczęśliwą. Śliczna kobieta chwytała rękę mężczyzny i okrywała ją szalonymi pocałunkami... Szli chodnikiem, jak obłąkany dwug-